czwartek

Co się dzieje z moją dwulatką?

   Wiele słyszałam i wiele czytałam o buncie dwulatka. Kiedy Hania była malutka myślałam, że bunt to zupełnie przesadzone określenie dorastania dziecka. Myślałam, że oto rodzice przyzwyczajeni do swojego słodkiego niemowlaczka nagle w okolicy jego drugich urodzin są przerażeni tym, że ich dziecko właśnie zaczyna stawać się samodzielną istotką. Czy nadal tak uważam? Tak. Zdecydowanie tak.

  Uwielbiam patrzeć jak moja córka dorasta. Jak się zmienia. Jak zaczyna sama decydować o sobie. Jak zaczyna wyrażać swoje zdanie. Uwielbiam kiedy opowiada nam wszystko na swój sposób. Mówi coraz więcej. Chętnie powtarza. Nie pozwala nam się ze sobą nudzić. Oczywiście nie zawsze jest kolorowo. Młoda polubiła wymuszać wszystko płaczem. Radzimy sobie z tym różnie, w zależności od sytuacji i od tego, co chce tym płaczem (bez łez) wymusić. Ogólnie w dzień mogę powiedzieć, że opisywany przez wszystkich bunt dwulatka nas nie dotyczy. A w nocy..... A w nocy to zupełnie inna historia. W nocy coś się zmieniło i to na gorsze. Hania zaczęła się budzić z płaczem. Wchodzi w tedy na mnie. Ciągnie za szyje. Ściąga kołdrę. Krzyczy: opa tam i wskazuje palcem na salon. Chce żeby ją nosić w salonie. Wtedy śpi smacznie na moich rękach. Odnoszona do łóżka płacze od nowa. Pewnej nocy postanowiłam mimo wszystko nie wstawać i nie nosić. Po 20 min krzyku, wrzasku, zanoszenia i bicia nas usnęła na moich rękach w łóżku. Kolejnej nocy to samo. Kiedy jej tłumaczyłam, że mamie zimno w nóżki jak chodzi w salonie to wstała, zapaliła światło i wyciągnęła mi z komody skarpetki. Nie pomogło przestawienie łóżka. Nie pomaga nie noszenie, ani noszenie na zawołanie. Nie mam koncepcji na taką sytuację. Troszkę jakby się poddałam i noszę ją każdej nocy. Czasami raz, czasami dwa, a czasami siedem razy. Ona tak mocno mnie wtedy obejmuję, że myślę sobie że widocznie tej bliskości jej wtedy brakuje. Może czegoś się boi, może coś jej się śni. Nie wiem. A może to nocny bunt dwulatka. Myślę, że to chwilowy, przejściowy kryzys nocny.

   A teraz nasz mały bilans dwulatka:

  • wzrost - 86 cm,
  • waga - 10,5 kg,
  • uzębienie - 17 i pół ;-)
  • biega, tańczy, skacze, ćwiczy (skalpel z mamą:-)), wchodzi i schodzi po schodach za rękę, potrafi rozebrać się sama, pije ze szklanki, je samodzielnie, kupkę woła od dwóch miesięcy i robi tylko do toalety, sisi woła czasami, mówi coraz więcej i więcej ;-)
W ogóle coraz cudniej jest z takim dorastającym, komunikującym się dzieckiem.




 


Urodzinowe prezenty mojej dwulatki

   W sobotę, na trzy dni przed urodzinami mojej córci, urządziliśmy małe przyjęcie urodzinowe. Niestety sobotę zaczęliśmy od 4 rano z wysoką gorączką solenizantki. Imprezka średnio dla niej udana. Prezenty cieszyły ją tego dnia tylko na paręnaście minut. Z racji tego, że choróbsko nadal nas nie opuściło, a wręcz się rozwija i rozprzestrzenia to pokażę Wam dziś tylko te prezentowe cudowności. 



Skoczek marki Tootiny oraz w tle piankowe puzzle firmy Smiki - alfabet


Wyposażenia do kuchenki: drewniana pizza do krojenia marki Bigjigs oraz plastikowe owoce i warzywa w koszyczku


Klocki Princess Palace firmy Wader (przepiękne kolory idealne dla dziewczynki)


Książka z dźwiękami oraz Ksiądz Twardowski dzieciom Wiersze


Fantastyczna seria z sówką Zuzią - tutaj zwierzęta w zoo puzzle


z fajną kolorowanką i naklejkami


Laptop marki Dumel Discovery


Drewniane rybki do łowienia


środa

Drzwi do szczęścia

   "Nauka życia według zasad czworga drzwi przypomina naukę gry w szachy: godzina na poznanie zasad i całe życie na ich opanowanie." - Richard Paul Evans



   Szukając dla siebie książek a Arosie natknęłam się na nią. Zakochałam się w okładce. Jest piękna i taka lekka. Delikatna. Widzę w niej ulotność, przemijanie. Do tego autor - Richard Paul Evans, którego znam z innych powieści. Włożyłam do koszyka nie czytając nawet opisu. Chyba po raz pierwszy w życiu. Dołożyłam kilka innych dla siebie i dla Hani. Było to jeszcze przed Bożym Narodzeniem. Hani książeczki przestudiowaliśmy od razu, ale moje wylądowały w biblioteczce na tak zwane "potem". Jako, że moim noworocznym postanowieniem był powrót do czytania musiałam wybrać sobie jedną pozycję na styczeń. Nie szukałam długo. Ta okładka mnie po prostu sama przyciągnęła. Jakaż byłam zaskoczona, gdy okazało się, że to nie jest żadna powieść. Bynajmniej nie do końca. To taki swoisty poradnik szczęścia i spokoju ducha. To pięknie opisane trudne życie samego autora, który osiągnął zawodowy sukces. Na podstawie swoich przeżyć ułożył plan, swoisty klucz do osiągnięcia w życiu szczęścia. Drzwi są sztuk 4. Po ich otwarciu i przekroczeniu progu człowiek ma być szczęśliwy. Nie wydaję mi się, żeby chodziło o takie szczęście, o którym na ogół myślimy. Bardziej chodzi o spokój ducha, wolny umysł, czyste i piękne myśli. Chodzi o wyzbycie się złych emocji, nawyków myślowych, które determinują nasze postrzeganie innych i nas samych. Poradnik ten zabiera czytelnika wgłąb swojej duszy. Każe nazywać swoje emocje. Każe głośno wybaczyć tym, którzy nas skrzywdzili. Każe wybaczyć sobie krzywdy, które wyrządziliśmy innym. Autor mówi, że wszelkie nasze porażki prowadzą nas do sukcesu. Mówi, że "świat materialny nie wynagradza lenistwa". Mówi, że miłość to praca. Mówi o klatkach, w których tkwimy i które nas ograniczają. Pokazuje, jak z nich wyjść. Otwarcie drzwi jest więc na wyciągnięcie naszej ręki. Otworzysz je? Ja spróbowałam. Wiem, że faktycznie muszę przekroczyć pewne progi w moim życiu. Ale teraz jest nieodpowiedni moment. Teraz nie potrafię zmierzyć się z pewnymi zdarzeniami. Nie potrafię zapomnieć. Wiem, że wrócę do tej książki nie jeden raz w swoim życiu. Evans nie raz będzie mi kazał rozprawić się ze swoimi uczuciami, a ja będę próbować otworzyć te jedne drzwi, które teraz są jakby zaryglowane. 

Pierwsze drzwi - Uwierzcie, że istnieje powód, dla którego przyszliście na ten świat
Drugie drzwi - Uwolnijcie się od ograniczeń
Trzecie drzwi - Powiększajcie swoje życie
Czwarte drzwi - Budujcie swoją mapę wokół miłości
    


wtorek

Sukienusie Hanusi :-)

   Na moim blogu co jakiś czas będą pojawiać się wpisy dotyczące mody - głównie dziecięcej. Komoda z ubrankami młodej pęka w szwach. Tak, wiem zdecydowanie za dużo ubrań w niej jest. Tak wiem, że nie zdąży części z nich nawet założyć. Tak wiem, że za dużo pieniędzy wydaje w działach z dziecięcą odzieżą. Tak wiem, ale co z tego. Uwielbiam kupować te miniaturowe, cudne, kolorowe ubranka, a zakupy w dziale dziecięcym mnie po prostu uszczęśliwiają. Przynajmniej do momentu zajrzenia w stan konta :-)  Potem mam troszkę wyrzutów sumienia, ale przecież te wszystkie rzeczy są nam niezbędne. I jeszcze na promce kupione, więc nawet zaoszczędzić się udało. A zresztą w samym pampersie dziecko chodzić przecież nie będzie. Już! Koniec kropka.

   Jak każda matka chcę aby moje dziecko wyglądało ślicznie. Mam córeczkę, która lubi się przebierać. Kiedy ostatnio mówię jej, że musi się szybko ubrać (biegała jeszcze w piżamkach) bo ciocia nas odwiedzi, Hania od razu pomaszerowała do swojego wieszaka z sukienkami i jedną z nich przyniosła. Oczywiście ubrałyśmy ją. To nic, że kiedy ciocia jeszcze była musiałyśmy się już przebrać. Monte na jasnej sukience nie wyglądało zbyt dobrze. Poza tym w domu rzadko Hania chodzi ubrana w sukience. Wygodniej jest przecież w bodach i getrach. 

   Te wszystkie słodkie sukieneczki miniaturowych rozmiarów kusiły mnie już kiedy byłam w ciąży. Zanim młoda przyszła na świat czekało na nią już kilka pięknych, aczkolwiek mało praktycznych sukienek. Teraz już jestem mądrzejsza, kupując ubranka. O właśnie wpadłam na pomysł kolejnego posta. Zdradzę Wam niebawem czym się kieruję kompletując garderobę mojej gwiazdy. A teraz wracając do tematu sukienek. Hania ma ich więcej niż ja. Ale też częściej niż ja w nich chodzi. Ja jakoś nie mogę się przekonać do sukienek. Źle się w nich czuję i źle w nich wyglądam. Może dlatego kupuję ich tyle dla młodej. W sumie to nie do końca prawda. Ja nie kupiłam jej wiele sukienek. Najwięcej ich dostała od cioć i wujków. Części z nich nawet nie założyliśmy i odsprzedaliśmy jeszcze z metkami. Nie przez to, że mi się nie podobały. Zazwyczaj żałowałam, że są tak śliczne, ale nie pasują na Hanię. Hania jest dość wysoka, ale też bardzo drobna. Ma bardzo wąskie ramionka. Niektóre otrzymane sukienki były za szerokie. Przez dziurę od głowy wyciągała sobie jeszcze ręce. Odkładałam je wówczas na tzw. "potem", ale potem były już za krótkie, a wciąż za szerokie. Hania ma taką budowę, że ciężko jej nawet kupić jakiś komplet ubrań. Kiedy dół jest ok, to góra będzie dobra w kolejnym sezonie, albo odwrotnie, kiedy bluzka jest w sam raz, to spodnie już za krótkie. Wracając do sukienek. To piękna część dziewczęcej garderoby. Każda mama córy o tym wie i kupuje te cuda. Niestety nie mam większości sukienek na zdjęciach, ale pokażę Wam dwie, które uwielbiałam i które schowałam głęboko w szafie, jeśli nie dla drugiej córeczki, to na pamiątkę dla Hani. Są takie malutkie i słodkie :-)



Ta została schowana głęboko w szafie :-)


                                 Jest także sukienka, w której Hania przyjęła Chrzest.



Ten słodki króliczek też z nami zostaje :-) 







Tak sobie patrzę na te zdjęcia i uwierzyć nie mogę! Nie ma naszej aktualnie najulubińszej sukienki z kapturem. 


Jest i ona:-) 

Tyyyle sukieneczek, a to i tak nie wszystkie przecież. Szaleństwo!





.




Nowy rok = nowe plany

 


  Moment przejścia ze starego w nowy rok zawsze sprzyja licznym podsumowaniom, planowaniu przyszłości oraz niezliczonym postanowieniom noworocznym. Zdradzę Wam jak to wyglądało u mnie. 

1) Podsumowanie roku - u mnie następuje we wrześniu, choć w grudniu też sobie w głowie podsumowałam zeszły rok. Był dobry. Spokojny. Szczęśliwy. Wypełniony Hanią po brzegi. Zaczęłam swoje blogowe życie.

2) Planowanie przyszłości - planuję tylko to, na co mam realny wpływ i wiem, że jestem w stanie podołać w ich realizacji. Nie planuję wyjazdu na Malediwy, ale 5 dni nad morzem w tym roku obowiązkowo. W grudniu zniknęłam z bloga nie tylko po to, aby odpocząć od pisania. Głównie po to, aby się nad nim zastanowić. Musiałam sobie przemyśleć, czy chcę go prowadzić, a jeśli chcę, to jak to ma wyglądać. Postanowiłam nie rezygnować z bloga. Zaplanowałam na nim zmiany. Pomału będę je wdrażać. Możecie mi w tym pomóc dając znać, że coś Wam się podoba lub/i czegoś brakuje. Możemy rozmawiać pod każdym wpisem na blogu lub na facebooku. 

3) Postanowienia noworoczne - jakoś chyba nigdy ich nie miałam. A w tym roku mam i to aż kilka. Z różnych dziedzin. Mam nadzieję, że chociaż w jednym ktoś do mnie dołączy i tym samym będziemy się wspierać. 

  •    2 dni w tygodniu bez słodyczy - więcej nie wytrzymam, jestem uzależniona od słodkości. Ktoś chętny na takie poświęcenie?
  •   1 książka w miesiącu - były czasy, że w tygodniu chłonęłam 2-3 szt, a teraz na czytanie brakuje mi czasu. Postanawiam więc, że jedną książkę muszę przeczytać i już. Już zaczęłam pierwszą. Kto ze mną czyta?
  •   1-2 posty na blogu w tygodniu. Chciałabym więcej i może czasem się uda, ale realnie patrzę na swoje możliwości. Nie umiem niestety pracować w nocy, a dzień jest zdecydowanie za krótki. 




Puzzle - zabawa i rozwój

   "Niedawno zaprezentowane wyniki badań amerykańskich naukowców z Uniwersytetu Chicago udowodniły, że dzieci, które między 2. a 4. rokiem życia układają puzzle, mają później lepsze zdolności przestrzenne. Według psycholożki Susan Levine, autorki badań, zdolności do obracania i przetwarzania kształtów w wyobraźni, procentują później lepszymi wynikami w matematyce, zajęciach technicznych, inżynierskich oraz naukowych." - fragment artykułu "Układanie puzzli pobudza wyobraźnię i kreatywność dzieci" ze strony sexymamy.pl.

   Nie sposób się z wynikami tychże badań nie zgodzić. Układanie puzzli jest bardzo rozwojową zabawą dla naszych szkrabów, która wspomaga rozwój ich inteligencji. Malec najpierw musi przemyśleć jakiego elementu szuka, aby wizualnie pasował do obrazka. Uczy się w ten sposób logicznego rozumowania, kojarzenia i spostrzegawczości. Układanie puzzli ćwiczy również koncentrację i cierpliwość maluchów, które bardzo przydają się w późniejszej nauce w szkole. Zauważyliście na pewno z własnych doświadczeń jak ciężko odejść od niedokończonego obrazka. Bo puzzle właśnie wzbudzają zaangażowanie i jednocześnie mobilizują do dalszej wytrwałości w układaniu. Rozwijają także wiarę we własne możliwości, zwłaszcza kiedy dziecko samodzielnie ułoży obrazek. Układanie puzzli to też znakomity trening dla pamięci. Uczy również rozpoznawania kształtów. Puzzle wpływają pozytywnie na rozwój motoryczny dzieci, które muszą swymi małymi paluszkami precyzyjnie dopasowywać poszczególne elementy. 

   Z racji niezbitych korzyści wynikających z układania puzzli powinniśmy zachęcać nasze pociechy do ich układania. Zacznijmy od puzzli o dużych elementach i małej ich ilości. Obrazek powinien składać się z wyraźnych, zdecydowanych kolorów. Aby zachęcić dziecko do układania warto zakupić puzzle z ulubionym bajkowym bohaterem. Na rynku są rozmaite układanki - drewniane, kartonowe, piankowe, duże, małe, a nawet takie podklejone magnesami, aby można było je układać w kuchni na lodówce, kiedy mama gotuje obiad :-) 

   Hania dostała swoje pierwsze puzzle kiedy miała niespełna 17 miesięcy. Były to obrazki zwierzątek podzielone tylko na dwie części. Kolejnymi była bardziej zafascynowana, gdyż były grubsze i większe. Obrazki były też bardziej kolorowe. Puzzle te składały się z 2-3-4-5 elementów, które po kilku miesiącach młoda zaczęła układać w mig. Teraz mając niespełna dwa lata potrafi ułożyć samodzielnie ( po kilkunastu próbach ) obrazek składający się z 15 elementów. Hania lubi układać puzzle, a czasem sama bije sobie brawo, kiedy skończy układać dany obrazek. 

   Zobaczcie sami, jakie cudaśne puzzle są w sklepach dla dzieci:
















środa

24h z niespełna dwulatką

   Nasze wspólnie spędzone dni są dla mnie bezcenne. Czas spędzony z ukochaną córeczką jest najważniejszym czasem w moim życiu. Uwielbiam z nią przebywać, bawić się i obserwować jak się rozwija. Każdy dzień z nią jest podobny do poprzedniego i zupełnie inny.

   Wczoraj było tak:

Godz. 9.25 - pobudka. Troszkę jeszcze leżymy, masujemy plecki. Hania chce wielkiego misia z łóżeczka, aby na nim robić hopa hopa, czyli skakać. Matka bierze micha do łóżka i młoda skacząc rozbudza się na dobre.

Godz. 10.00 - po uprzedniej toalecie, ubraniu Hani i przygotowaniu wspólnie śniadania zasiadamy przed TV, aby to śniadanko skonsumować. O dziwo Hania zjada dwa małe kabanoski i trzy małe pomidorki. Ciepłą herbatę wypija bez problemu, jak zawsze. A co oglądamy? No miami oczywiście. Nie wiecie co to miami? No Domisie. Znam już wszystkie dostępne na YT odcinki :-)

Godz. 10.30 - schodzimy na dół posprzątać po śniadaniu i poodkurzać podłogi. Wyciągam też porcję zupki z zamrażalnika dla młodej. Ona lubi każdą zupę i tak czasem myślę, że tylko na tych zupach to dziecko żyje. Dziś rosołek z babcinej roboty makaronem. Włączamy jeszcze pranie. To wszystko robimy razem. 

Godz. 11.10 - zaczynamy sprzątać na górze. Kiedy ja odkurzam podłogi Hania chodzi za mną ze swoim odkurzaczem i chyba poprawia ;-) A kiedy myje podłogi Hania siedzi na sofie z misiami i razem oglądają miami lub Peppę. 

Godz 11.45 - 13.30 bawimy się. Układamy puzzle, gry, czytamy i oglądamy książeczki. Hania gotuje w swojej kuchni i co rusz przynosi mi z niej jakieś smakołyki oraz herbatkę. Herbata zawsze jest hy i muszę dmuchać, aby ostudzić. Tańczymy przy piosenkach Gummi Misia. Jest wesoło, a na podłodze rozwalone są niemal wszystkie zabawki. Podjadamy w tym czasie jakieś chrupki, owoce, deserki Kubusia lub jogurty. Kończymy zabawę wielkim układaniem zabawek. Na spacer dziś nie wychodzimy. Za zimno jest.

Godz. 13.30 - 14.00 - schodzimy na dół rozwiesić pranie i przygotować obiad. Zjadamy i szykujemy się do drzemki.

Godz. 14.00 - Hania idzie aa, czyli czas dziennej drzemki. Ja najczęściej leże obok niej z książką w ręku lub otwartym Google w telefonie. Czasem zasypiam. Wczoraj akurat był wujek Google :-) 

Godz. 15.37 Hania się budzi, ale jeszcze kilkanaście minut leżymy w łóżku. 

Godz. 16.00 - 17.30 - zabawy ciąg dalszy. Znów rozwalone są wszelkie zabawki. I kredki turlają się wszędzie. Podgrzewamy jakiś obiadek. Wczoraj klopsiki. Hania lubi mięsko. Gorzej z warzywami i owocami. Zjada tylko wybrane i to według nieznanych mi jeszcze reguł. Czasem lubi brokuł, a czasem nie. Czasem lubi banana, a czasem jest ble. Nigdy nie wiem co akurat jest ble, a co mniam. 

Godz. 17.30 - z pracy wraca tata i baba. Wreszcie ktoś inny, niż matka :-) Zawsze Hania podje coś jeszcze od taty z talerza. Potem zabawa. Z babą młoda bawi się w chowanego. Z tatą ganiają się i turlają po podłodze. To tata buduje najlepszy momot, czyli namiot. I tak robi się już...

Godz. 20.00 - czas na kolację i powolne szykowanie do spania. Sprzątanie zabawek po raz milion trzydziesty drugi :-) 

Godz. 21.00 - kąpiel Hani. Potem zabawa z tatą, buziaki i przytulasy zaraz po kąpaniu. Rozmowy. Uwielbiam ten moment dnia. We trójkę na sofie. Wygłupiamy się, sprzeczamy. Jest gwarno i wesoło. 

Godz. 22.15 - Hania idzie spać. Zasypia przy wybranej piosence. Wczoraj był Gummi Miś. 

   Tak mijają nam dni. Nie jest tylko różowo. Hania buntuje się przy ubieraniu. Obraża na mnie gdy czegoś jej zakazuje. Przeprasza jednak najpiękniej na świecie. Czasem ma gorszy dzień, jak każdy. Marudzi i żadne zabawy się jej nie podobają. Jednak za żadne wakacje all inclusive bym nie zamieniła tych wspólnych dni.