wtorek

Dzień z życia cukrzycowej ciężarnej

   Między 24 a 28 tygodniem ciąży przyszłej mamie wykonuje się test obciążenia glukozą. Badanie to przeszłam i ja. Wynik okazał się pozytywny, czyli negatywny w sumie. Wykryto u mnie cukrzycę ciążową. Wtedy jeszcze nic o niej nie wiedziałam. Opowiem Wam jak to w rzeczywistości wszystko wyglądało.

Jak wygląda badanie krok po kroku bez żadnej ściemy:
1) kupujesz w aptece 50 g glukozy  (cena - ok 5 zł),
2) pielęgniarka pobiera Ci krew,
3) rozpuszczasz w 3/4 szklanki ciepłej wody, możesz dodać sok z cytryny i wypijasz (to najohydniejsze świństwo w Twoim życiu, choć podobno niektórym smakuje),
4) czekasz dwie godziny (w ciągu których cierpisz katusze, jest Ci niedobrze, mdli Cię, możesz zemdleć, nie wolno Ci chodzić, powstrzymujesz się ze wszystkich sił, żeby nie zwymiotować bo inaczej jutro badanie zaczniesz od nowa, a Twój dzidziuś po otrzymanej dawce energetyka szaleje, tańczy i skacze uderzając co chwilę Twój żołądek),
5) pielęgniarka znów pobiera Ci krew,
6) idziesz na zakupy i pyszny obiad w celu szybkiego zapomnienia o porannych nieprzyjemnościach w przychodni :-)
7) kiedy opowiadasz mężowi wieczorem co przeszłaś znów poczujesz smak cudownego syropku i jednak zwymiotujesz.
 
   Z wynikiem udałam się do mojego ginekologa, który troszkę mnie oświecił w temacie i wypisał skierowanie do poradni diabetologicznej. W Inowrocławiu takowej nie ma, więc musiałam jeździć do Bydgoszczy. Początkowo do Szpitala Uniwersyteckiego nr 2 im. dr. Jana Biziela, potem do Wielospecjalistycznego Szpitala Miejskiego im. dr. Emila Warmińskiego. To tam poszerzałam swoją wiedzę o mojej cukrzycy. Dostałam też bardzo szczegółowy jadłospis, a raczej całe menu dzienne z uwzględnieniem ilości każdej zjadanej potrawy i przekąski. Dostałam też lekcje mierzenia poziomu cukru we krwi i wszelkie możliwe instrukcje. To tam dowiedziałam się czym może skutkować nie leczenie cukrzycy ciążowej. Nie chcę opisywać tego wszystkiego, co i tak jest na każdej zamieszczonej w Internecie stronie poświęconej tej przypadłości. Wiem, że taka wiedza na sucho nic kompletnie Wam nie wyjaśnia. Opiszę Wam jeden dzień z życia ciężarnej cukrzycowej, a potem krótko o porodzie.

   Jeden dzień "słodkiej" przyszłej mamy, czyli od posiłku do posiłku:
1) Pobudka max o 7.50. Szybkie siusiu, mycie zębów, twarzy i rąk. Nakłucie palca - mierzenie cukru. Powinno być mniej niż 90. O jest 78, super! Idziemy szybko szykować śniadanie, które należy zjeść w godz 8.00 - 8.15. Na I śniadanie mam 4 WW (wymienniki weglowodanowe; 1WW to porcja produktu, która zawiera 10 g węglowodanów przyswajalnych). Robię sobie 2 kromki chleba razowego żytniego (50g) z sałatą, wędliną i pomidorem. Do tego 130 ml jogurtu owocowego bez cukru i 100 ml soku jabłkowego. Po śniadaniu nie można leniuchować na kanapie. No to ubieramy się i sprzątamy. I zerkamy na zegarek, bo po godzince od zjedzenia trzeba znów cukier zmierzyć. Powinno być mniej niż 120. Godz 9.10 - jest 112, ok. To teraz możesz trochę odpocząć.
2) O 10.30 pora na II śniadanie. To nic, że wcale nie jesteś głodna. Musisz zjeść, przecież to tylko 2,5 WW, z czego 1,5 musi być produktem mącznym. 3 łyżki stołowe musli z suszonymi  owocami z 200 ml mleka 2,0%. To najczęściej jadłam na II śniadanie. Ciąg dalszy obowiązków domowych i przygotowywania obiadu.
3) Obiad o godz 13. I aż 6 WW, z czego 3-4 to produkty mączne lub ziemniaczane. 6 łyżek stołowych ugotowanego ryżu długoziarnistego (3 WW) z 1 średnią,ugotowaną marchewką,kawałkiem kalafiora i kawałkiem ugrillowanego łososia. Do tego 100 ml soku pomarańczowego i 6 sporych winogronek. Po obiadku chciałoby się zdrzemnąć, ale nie wolno i już. Spacerek dobrze Ci zrobi. Tylko trzeba szybko wrócić, bo o godz 14.00 mierzenie cukru. 117. Oj za wolno spacerowałaś, więc idź jeszcze raz. Tylko szybciej, szybciej bo inaczej nie zmieścisz podwieczorku, a przecież musisz.
4) Podwieczorek godz 15.30. Znów 2,5 WW, z czego 1,5 to produkty mączne. Musli już było, więc teraz 30 szt średnich chrupek kukurydzianych bez cukru z 200 ml kefiru 2,0% tłuszczu załatwi sprawę. I teraz masz luzik. Może zakupy albo prasowanie tych cudnych malutkich ubranek. Plecy trochę bolą to może poleżę sobie i poczytam.
5) O godz 18.00 I kolacja. 4 WW, z czego 2,5 to chleb. Szykuję sobie 75 g chleba razowego żytniego z dwoma ugotowanymi na twardo jajkami. Do tego 130 ml jogurtu owocowego bez cukru i pół łyżki stołowej rodzynek. Jak skończysz jeść to spójrz na zegarek, bo za godzinę pomiar cukru. To już ostatni dzisiaj. O! Udało się - 111.
6) 20,30 możesz oglądać spokojnie seriale jedząc jednocześnie II kolację. To tylko 2 WW i muszą to być owoce lub sok. Wybieram 1 średnią brzoskwinię i 100 ml soku jabłkowego.
7) Posiłek o nazwie "przed snem" przypada na godz 22.00. To kolejne 2 WW i musi to być chleb. 2 kromki chleba razowego żytniego (50g) z sałatą, wędliną i różnymi paprykami. Zjedzone? Możesz iść spać. No chyba, że przyjmujesz już insulinę, to wtedy jeszcze jedno wkłucie...

Jak dla mnie jedzenia było za dużo. A do tego pani doktor kazała jeść min. pół kilograma jarzyn dziennie. I pić, dużo pić. Wody i herbatek. Jedzenia dużo, ale przytyłam w ciąży tylko 7 kg. To bardzo dobra dieta była. Taka zdrowa dla maluszka i dla mnie. Tylko te wkłucia... Po pewnym czasie krew z palców już nie chce lecieć. Stają się twarde i obolałe. I żadne słodkie zachcianki nie wchodzą w grę. I zakupy też planuj między posiłkami i pomiarami. Ciężko czasem jest. Tyle, że na szali jest zdrowie Twojego maluszka i to wszystkie niedogodności znosi się dużo łatwiej.

Poród "słodkiej" mamuśki:
Musisz wybrać szpital drugiego stopnia referencyjności. To tam urodzisz najbezpieczniej swojego maluszka. Na tydzień przed wyznaczonym terminem porodu stawiasz się na oddziale patologii ciąży. Zostajesz do porodu. W ciągu tych kilku dni poziom cukru wariuje, co zwiastuje nadejście godz 0. Podczas porodu, co godz będziesz musiała mierzyć sobie cukier. Będzie spadał. Przy 60 podłączono mi glukozę, bym miała siłę dotrwać do końca. Dotrwałam. Przetrwałam. Ze szpitala wyszłam po 3 dobach ze zdrową kruszynką w ręku. Dziecku też mierzono poziom cukru i mi po dwóch dniach od porodu. Cukrzyca minęła.

Złote rady byłej "słodkiej" przyszłej mamuśki:
1) Jeśli wynik wykaże, że również masz cukrzycę ciążową, nie zaniedbuj leczenia. To ważne ze względu na zdrowie lokatora Twojego brzuszka.
2) Planuj sobie każdy posiłek z wyprzedzeniem, żeby uzupełnić w lodówce potrzebne produkty.
3) Pamiętaj, że cukrzyca ciążowa to bardzo często pierwsze ostrzeżenie przed cukrzycą typu 2.

   Ja osobiście pokochałam tę dietę. Bardzo chciałabym do niej wrócić, ale te wszystkie Milki i Teatralne same pchają mi się w ręce ;-)









środa

Zakochała się i już!

   Zaczęło się dużo wcześniej, niż myślałam. Pewna postać z bajek Disney'a skradła serce mojej nawet nie dwuletniej córeczki. A serduszko jej takie jeszcze bezbronne oddało się tej miłości bez żadnych zahamowań. Gdzie tylko ujrzy tą wesołą twarz Myszki Minnie bądź Myszki Miki to musi miłość swą uzewnętrznić, całując i tuląc. No zakochała się pierwszy raz w życiu i oszalała zupełnie :-) Będąc z nią na zakupach wszędzie dostrzeże wizerunek Myszki. Myszkoradar jej się uruchamia i przyciąga niczym magnes. A my wszyscy ulegamy jej dziecięcej fascynacji i kupujemy te wszystkie cuda ozdobione wizerunkiem Minnie. I cieszymy się kiedy całuje i przytula kolejnego bodziaka albo książeczkę z tą wesołą buźką. Nazbieraliśmy już tych buziek co niemiara. Aż zaczynam się bać, czy mi wkrótce disney'owska myszka z lodówki nie wyskoczy :-)

   Tyle jej już u nas jest:



dresik - F&F


zestaw bodziaków - smyk



bluzka - reserved



bluza - smyk



zestaw bodziaków - smyk



rajstopki - reserved



to z nią teraz zasypia...


i tak słodko śpi














poniedziałek

Akcesoria dla noworodka - co warto kupić, a czego nie?

   Zdecydowaną większość tych wszystkich akcesoriów, sprzętów i cudów techniki przyszli rodzice kupują nim na świecie pojawi się ich upragniony potomek. Tak było i w moim przypadku. W Internecie i tych wszystkich ciążowych poradnikach naczytałam się o tym wszystkim co muszę kupić, co warto mieć i na co nie żałować złotówek, że z czasem zupełnie zgłupiałam. No bo tu podglądam u znajomych, że też to mają, kuzynka jedna z drugą też tego używali do swoich pociech, to wniosek jeden się nasuwał - must have i ja! I nakupowałam wszystkiego bo niby takie niezbędne. I co się potem okazało? Potem urodziło się dziecko, które od urodzenia miało swoje gusta i preferencje. Nie miało ochoty bawić się na macie, ani leżeć w leżaczku - bujaczku, ale po kolei.

 Nasza wyprawkowa lista wpadek i prawdziwych must have:

   1) Łóżeczko, materac, pościel, kołdra, poduszka, ochraniacz, baldachim - kupiłam wszystko. Pościele nawet dwie na zmianę. I trzy prześcieradła. Tak podkłady na materac też kupiłam. I koniecznie baldachim, bo taki piękny. I ochraniacz, a nawet dwa. Jeden 180 cm i drugi 360 cm. Ach jak pięknie wyglądało to wystrojone łóżeczko! No cudo po prostu, nic tylko spać w nim. Jak słodko będzie w nim drzemać moja kruszynka, tak myślałam. I spała. Łącznie może z trzy godziny przez całe 19 miesięcy. I teraz czytaj uważnie. Ja broń Boże nie odradzam Ci kupowania łóżeczka i jego wyposażenia. Zdecydowana większość dzieci śpi w łóżeczku, pod ciepłą kołderką. Ja tylko chcę, żebyś wiedziała, że może zdarzyć się tak, że Twoje dziecko, podobnie jak moje w łóżeczku spać nie będzie miało ochoty. I co ważniejsze, może zdarzyć się tak, że to Ty sama nie będziesz chciała swojej kruszynki do łóżeczka wkładać. Tak jak ja. Z tego całego zestawu tylko poszewkę na poduszkę używamy. Łóżeczko w sumie też się przydało, stoi obok łóżka w celu zabezpieczenia przed sturlaniem się młodej w nocy.

   2) Wózek - spędzał mi sen z powiek. Tyle modeli, kolorów, funkcji, że zwariować można. Jakie koła, jaki stelaż, wielofunkcyjny czy nie... - ach wymieniać można w nieskończoność. W końcu pojechaliśmy do sklepu i kupiliśmy. Pan bardzo uprzejmy i znający się na wózkach doradzał, odradzał, pokazywał. Zadawał przy tym pytania: gdzie będziemy nim głównie jeździć, czy mamy duży bagażnik, czy mieszkamy na piętrze. Ułatwił nam wybór. Wybraliśmy wielofunkcyjny wózek z aluminiowym stelażem, pompowanymi kołami w stylu troszkę jakby retro, ale nie do końca, koloru biało - siwego. Ładny taki, uniwersalny, z poręczną torbą. Spacerówkę od ok 7 miesiąca do roku. Gondoli prawie wcale nie używaliśmy. Młoda dostawała histerii. Kilka razy byliśmy tylko na spacerze, które zazwyczaj kończyły się galopem w kierunku domu. W domu gondoli nie używaliśmy w ogóle. Latem to w foteliku montowanym do wózka spacerowaliśmy. Z całego zestawu tylko fotelik mogę uznać za zakup udany i niezbędny. Używaliśmy go do roku. Zestaw ten sprzedałam i mam nadzieję, że innej dziewczynce posłuży dłużej i się wysłuży chociaż :-) Teraz mam cudną spacerówkę i fotelik, z których jestem zadowolona, ale co ważniejsze - młoda korzysta.

   3) Poduszka do karmienia - nie żałuję, że ją zakupiłam, ale tak z ręką na sercu to powiem, że spokojnie mogłabym się bez niej obejść. Używałam jej tylko przez pierwszych kilka tygodni i to nie do każdego karmienia. W pierwszych dniach przygody z karmieniem rzeczywiście była pomocna. Nie wiem tylko, czy brak jakichkolwiek problemów z przystawianiem i ssaniem młodej mogę zawdzięczać właściwościom tejże poduszki. Potem przydawała się przy nauce siedzenia. Nie doradzę zatem w tej kwestii.

   4) Poduszka klin - to nasz absolutny must have! Od pierwszej drzemki, aż do dziś jej używamy. Ma ona takie otwory wentylacyjne zapewniające swobodny przepływ powietrza. W upalne dni główka tak mocno się nie poci. Ale najważniejsze, że poduszka ta jest bezpieczna dla dziecka. W momencie ulania zmniejsza ryzyko zadławienia się noworodka. Na klinie główka jest lekko uniesiona i treść pokarmowa spływa z buzi. Można także zamiast poduszki klin włożyć grubszą książkę pod materac, ale materacyk wtedy się odkształca, a poduszka nigdy.

   5) Przewijak - kolejny niezbędnik w noworodkowym kąciku do przewijania i ubierania. Bardzo przydatny. Używaliśmy do ok 9 miesiąca, aż młoda nie zaczęła mi z niego uciekać. Są różne rodzaje i miliony wzorów do wyboru. My mieliśmy taki nakładany na łóżeczko z fajną miarką wzrostu.

   6) Leżaczek - bujaczek - milion opcji do wyboru. Są piękne, kolorowe, praktyczne. Moja córcia nie chciała jednak za długo w nim leżeć, o bujaniu nie wspominając. Fajny gadżet. Pomocny jeśli chce się robić cokolwiek innego w domu i mieć dziecko bezpieczne na oku.

   7) Nosidełko - kupiłam, ale nie użyliśmy ani razu. Podobno to bardzo praktyczny gadżet, ale u nas się nie sprawdził. Nie będę się o nim rozpisywała bo każdy model jest inny i jeśli chcesz, to musisz sama znaleźć sobie odpowiedni.

   8) Mata edukacyjna - co jedna to ładniejsza. Kupiłam na allegro i to był błąd. Nie widziałam jej w rzeczywistości, dlatego okazała się niefajna. Nie używaliśmy, ale w przyszłości do drugiego dzidziusia kupie na pewno, tylko wybiorę lepiej.

   9) Nawilżacz powietrza - zaleciła nam go kupić pani położna, która była na wizycie patronażowej. Urodziłam zimą, w pełni sezonu grzewczego i faktycznie mieliśmy może troszkę zbyt suche powietrze. Używaliśmy na początku.

   10) Nebulizator - był na mojej liście wyprawkowej. Całe szczęście posłuchałam rady doświadczonej kuzynki i nie zakupiłam. Zawsze można wysłać męża do apteki kiedy okaże się, że jest potrzebny. Moja córa do tej pory nie zachorowała ani razu (odpukać w niemalowane) i nie musieliśmy go jeszcze kupić. A tak miałabym jakiś stary model, który tylko by się kurzył.

   11) Zestaw do kąpania - to wiadomo - niezbędnik. Wanienki są różnej wielkości. My mieliśmy rozmiar 80 i do tej pory kąpie w niej młodą. Teraz są modne takie wiadereczka do kąpania noworodka, ale nie wiem o nich nic. Stelaż do wanienki - można się obejść, ale dla własnej wygody polecam kupić. Twój kręgosłup Ci za to podziękuje. Używaliśmy do ok 14 miesiąca. Gąbka do kąpieli taka duża, na której kładzie się dzidziusia. Dla mnie cudowność za naprawdę niewielkie pieniądze. Co jakiś czas wymienialiśmy na nową bo wiadomo, że bakterii w niej całe mnóstwo.

   12) Laktator - to temat rzeka. Nie warto kupować na zapas. W każdej niemal aptece są dostępne od ręki. W kryzysowej sytuacji można szybko kupić. Mój ręczny Aventy kupił mi mąż chyba w 4 miesiącu karmienia piersią. Użyłam tylko kilka razy.

   13) Podgrzewacz go butelek - nie kupiłam na szczęście. Młoda nadal kp więc zupełnie zbędna rzecz u nas. Rozważ zakup jeśli planujesz karmić mm. A najlepiej zobacz jak się wszystko potoczy po pojawieniu się potomka na świecie.

   Oto moje rady. Stwórz swoją listę wyprawkowych akcesoriów dla dzidziusia. Przemyśl ją. Pooglądaj wszystko w sklepie. Dotknij osobiście. Kup to, co chcesz i co uważasz, że będzie Ci potrzebne. Reszty porób zdjęcia, które potem prześlesz mężowi w razie jego wyprawy po to, czego akurat nie masz, a co okazuje się potrzebne. Nie zdawaj się na jego wiedzę, a tym bardziej pań z apteki czy sklepu. Udanych zakupów życzę przyszłym mamusiom :-) A może doświadczone mamy coś jeszcze doradzą?

Oto kilka fotek mojej kruszynki z akcesoriami w tle :-)






zestaw zimowy - cocodrillo













środa

19 - stomiesięczne dziecko

   Miesiąc temu miał powstać wpis o stopniu rozwoju mojej półtorarocznej córki. Minął miesiąc i dziś rano moja mała córeczka skończyła już 19 miesięcy. Nie jest już niemowlaczkiem, a coraz częściej nazywany ją naszą dużą dziewczynką. W końcu tyle już potrafi i rozumie.

Oto nasz osobisty bilans:
wzrost - 80 cm
waga - 9,5 kg
stan uzębienia - 13/14 (dolna, lewa trójka wyszła już 4 razy, ale ciągle puchnie dziąsełko i chowa                                  ząbka z powrotem ) 
obwód główki - 47 cm
obwód klatki piersiowej - 44 cm
rozmiar stopy - 20 

Co potrafi już mówić moje dziecko: pa, mama, tata, bałon (balon), jało (jajko niespodzianka), Oła (lalka Ola), Elmo, nie, halo, am, baba, Ania (odpowiedź na pytanie o imię)

Co potrafi wskazać: części ciała (oczy, nos, czoło, broda, szyja, uszy, brzuszek, nóżki, rączki, kolana, paluszki, plecki, dupcie, pępek, zęby, język, policzki, głowa, włosy), części garderoby (skarpetki, buty, spodnie, bluzka, czapka, kurtka, sukienka, spódniczka), zwierzątka w książkach (żyrafa, królik, kaczuszka, ptaszek, biedronka, rybki, krówka, małpka, motylek), inne obrazki (ciągnik, kwiatki, latawiec, samolot, miś), jedzenie (różne warzywa i owoce, chleb, mięsko, parówka, jogurt, ser, ciastko, cukierek), wyposażenie mieszkania (gdzie jest salon, łazienka, sypialnia, pokój babci, kuchnia, schody, sofa, stolik, okno, telewizor, drzwi, lampa) itd.

Co rozumie: mam wrażenie, że wszystko :-) Pokaże ile ma lat, odpowie jak ma na imię, pokaże co ją boli, jak siedzi dama, jak leci samolot i wiele innych rzeczy. Ostatnio na topie jest pokazywanie jak całuje się mama z tatą ;-) Szybko załapuje nowe umiejętności. Obsługiwać mój telefon potrafi bardzo dobrze. Lubi tańczyć, przytulać się i dawać buziaczki. Uważana za bardzo śmiałą i otwartą dziewczynkę. A to nie do końca tak jest. Jest ostrożna. Kiedy boi się gdzieś wejść to złapie się za rękę albo ściany, a czasem woli na czworakach. Wstydzi się obcych, ale takich obcych obcych. Bo jak widzi kogoś 3 razy w życiu to już obcy dla niej nie jest. 

Piszę o tym nie po to, żeby porównywać ją do innych dzieci. Każde dziecko rozwija się w swoim, indywidualnym tempie. Każde jest najcudowniejsze dla swoich rodziców. Post ten jest głównie dla nas, na pamiątkę tej chwili.

   Oto moja dziewiętnastomiesięczna córa <3


spodnie - pettino
koszulka - pepco




body - cool club
spodnie - h&m



bluzka - cool club


trzewiki - ren but









poniedziałek

Po co nam czytanie książek?

   Od dziecinnych lat w moim pokoju zawsze znajdowały się książki. Początkowo kilka egzemplarzy. Stopniowo na półkach przybywało głównie lektur szkolnych. Mama zawsze kupowała mi lektury bo jakoś zawsze akurat dla mnie w bibliotece zabrakło. Wtedy nie ciągnęło mnie do czytania. Nikt tego we mnie nie zaszczepił. Mieszkałam wtedy w gospodarstwie gdzie wszyscy ciężko pracowali i nikt nie miał czasu na godzinne czytanie. Takie były wtedy czasy. Skoro zaś nie widziałam dorosłych pochłoniętych lekturą, sama nie byłam nią zainteresowana. Czytałam tylko to, co musiałam do szkoły. A i nie sprawiało mi to przyjemności. To był szkolny obowiązek i tyle. Dopiero będąc w gimnazjum coś się zmieniło. Na 13 urodziny dostałam od cioci książkę Krystyny Siesickiej pt.: "?... - Zapytał czas". To była pierwsza nie lektura, którą przeczytałam. Potem były kolejne. W liceum przeczytałam m. in. "Sto lat samotności" G. G. Marqueza i "Rubio" W. Whartona. Gdyby wtedy ktoś zapytał po co czytam, odpowiedź była jedna i prosta. Czytam, aby oderwać się od rzeczywistości, aby zapomnieć o rozterkach i problemach. Co ja mogłam wtedy wiedzieć o prawdziwych problemach, to nie mam słów po prostu. Młoda, durna ja. Dziecinna to była odpowiedź. Nim zdradzę Wam aktualną, napiszę tylko to, co każdy w sumie doskonale wie. Zalet czytania jest wiele. Książka rozwija naszą wyobraźnię, pobudza fantazje, wzbogaca nasze słownictwo i rozwija język, jest naszą rozrywką, czasem też jedynym towarzyszem w samotności. Książka uczy nas empatii i często jest też naszym drogowskazem. W zależności od tematyki książki uczą nas wielu rzeczy. Niektórzy lubią czytać książki historyczne, inni biograficzne, a jeszcze inni romanse. O gustach się nie dyskutuje!

   Co jeszcze daje nam czytanie?

   Dopiero czytając powieść "Przemiana" Jodi Picoult dotarło do mnie po co właściwie potrzebne jest czytanie książek. To o tej książce mogę wypowiedzieć się słowami Carlosa Ruiza Zafona, że "(...) niewiele rzeczy ma na człowieka tak wielki wpływ jak pierwsza książka, która od razu trafiła do jego serca". Czytając poznajemy siebie. Zagłębiamy się w siebie. Odpowiadamy sobie na najróżniejsze pytania zadane przez bohaterów powieści. Stawiamy siebie w ich sytuacjach. Analizujemy. I dochodzimy do przeróżnych wniosków. Czasem bardzo trudnych, ale potrzebnych. Tak wiem, że "tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono" (Wisława Szymborska), ale udzielamy sobie odpowiedzi na pytania, których być może nigdy nie zadalibyśmy sobie nie odnajdując ich na stronicach kolejnych powieści. No bo czy przyszło by nam do głowy zastanawiać się kiedykolwiek, czy moglibyśmy zaprzyjaźnić się z byłym oficerem SS albo czy moglibyśmy przyjąć serce od mordercy swojego jednego dziecka, żeby ratować życie drugiego? Nie sądzę. Stawiając siebie w miejscu bohaterów uczymy się także lepiej rozumieć innych ludzi. Łatwiej przychodzi nam zaakceptowanie ich zachowań, czy podjętych decyzji. Jesteśmy po prostu bardziej otwarci na drugiego człowieka.

   "Kto czyta książki - żyje podwójnie" napisał Umberto Eco. To jeden z moich ulubionych cytatów dotyczących czytania książek. Zgadzam się z nim na sto procent. Biorąc pod uwagę jak bardzo ubogaca nas czytanie - wszystkimi możliwymi sposobami będę starała się zaszczepić miłość do czytania w mojej córce.

   I teraz mój mały sekret :-) Uwielbiam książki, które nie kończą się happy endem. Zakończenie ma wbić mnie w fotel, sprawić, że cała pozostała treść zupełnie zmieni znaczenie. No tragedia ma być i już ;-) A Wy po jakie książki najchętniej sięgacie?

   Ps. Postaram się w miarę regularnie przybliżać Wam zawartość biblioteki mojej i mojej młodej, przyszłej czytelniczki.










wtorek

Mój wrzesień

   Nie tak dawno sama pierwszego września rozpoczynałam rok szkolny. Pamiętam jakby to było wczoraj. Dziś, przewijając główną na facebooku widzę jak stresują bądź cieszą się moje koleżanki z rozpoczęcia roku szkolnego swoich pociech. I nie zazdroszczę im wcale. Moja córka ma dopiero półtora roku więc sporo czasu jeszcze upłynie nim przekroczymy próg przedszkola. Jestem mamą niepracującą zawodowo. Mogę poświęcić się jej wychowaniu. Za co jestem ogromnie wdzięczna.
   Dziś rocznica rozpoczęcia II wojny światowej. Cieszę się, że żyjemy w wolnym kraju. Modlę się, aby zawsze tak było. Współczuję tym, którzy muszą żyć w krajach ogarniętych wojną i zniszczeniem. Rozumiem tych, którzy z krajów tych uciekają. I płaczę, kiedy słyszę, że nie zdołali dopłynąć do bezpiecznego brzegu lub zamarzli w dostawczym samochodzie przemierzając drogę do wolności. Też nie chciałabym żyć w takich warunkach. I nie wyobrażam sobie nawet, żeby taki los miał spotkać moje dziecko.
   Dziś 1 września. Lubię wrzesień. To taki dziwny w moim życiu miesiąc. Nie wiem dlaczego tak jest, ale to we wrześniu podsumowuję rok, choć do końca roku wiele jeszcze tygodni. To we wrześniu robię plany na następne miesiące. Wrzesień to czas melancholii i tęsknoty. To czas, w którym chętnie wracam do ulubionej młodzieńczej powieści. I zdjęć. To imieniny moich świętych pamięci Dziadków. Od 10 lat to już tylko imieninowe msze za Ich dusze, ale kiedyś to wielka rodzinna impreza.
   Dziś wrzesień rozpoczyna się upałem. Jak nigdy. Odkąd pamiętam zawsze padało. Lubię początek jesieni. Kiedy Słońce jeszcze troszkę grzeje w dzień, ale wieczorem robi się chłodno. Lubię  wtedy otulać się swetrami. Lubię te wydłużone, rześkie poranki. Lubię zapach palonych łętów po ziemniakach. I ziemniaki pieczone w ognisku. Czekam już na jesień. Moją jesień. Cichą i spokojną.
   Kogo z Was nie urzekł piękny jesienny widok pulpitu Windowsa? :-)